Pozwolę sobie zauważyć, że sukces HBO "Czarnobyl", wysokie oceny na IMDB (9,9 / 10 za ostatni odcinek to nie są punkty, jakie się na takich portalach uświadcza) itd. pokazują jedno - to nieprawda, że obraz wymagający i przygnębiający nie będzie mieć wzięcia na szeroką skalę.
Opinii publicznej wmówiono (czy wmówiła sobie sama?), że ciężkie obrazy to nisza dla masochistów i tylko twory z mniejszą lub większą dawką optymizmu mają szansę dotrzeć do masowego odbiorcy i prezentują sobą "zdrową" wartość - bo świat rzekomo potrzebuje optymizmu, czyli łudzenia się mylnie rozumianego jako nadzieja.
A tego typu myślenie to nic innego, jak powielanie stereotypu wytworzonego przez producentów kultury masowej, którzy wiedzieli, że dobrych autorów jest niewielu i trudno ich znaleźć, zatem należy postawić na miernych rzemieślników i ich proste moralitety.
Ludzie zaś potrzebują rzeczy wysokich, oczyszczających w ogniu. Zastanawiam się, czy "Czarnobyl" będzie jednym z tych punktów zwrotnych w dziejach kina/telewizji. Punktów, które wcale nie są takie nowe, bo przecież ten serial nie zrobił nic innego, jak odkrył widzowi na nowo greckie katharsis - czyli fundament świadomości człowieka cywilizacji zachodniej.
PS Rozprawianie o tym, czy serial jest "historyczny", czy "przekłamany" pokazuje, że sporo osób nadal ma problem ze zrozumieniem, czym jest kino.
Nawet nie chodzi o ilość dobrych autorów, bo tych jest wielu, tylko nie są tak promowani jak np Marvele itp..
Myślę, że tu sprawdza się słynny cytat z "Rejsu": "Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem". No skoro tak, to wytwórnie klepią masowo dziesiątki podobnych scenariuszy, pełno jest sequeli, prequeli, czy spin-offów produkcji, które niegdyś odniosły sukces.
Ludzie potrzebują też rozrywki, odstresowania, dlatego myślę że "Czarnobyl" nie będzie punktem zwrotnym, ten kto szuka lekkiej rozrywki to ją ma, a ambitniejsze filmy też powstają, trzeba tylko bardziej poszukać.
Ten miniserial to absolutne mistrzostwo. Zdjęcia, aktorstwo, scenariusz, reżyseria. Wszystko tutaj gra niczym Queen. No i przede wszystkim klimat. Każdy odcinek jest duszny, mocny, trzymający w napięciu, a przecież akcji tutaj prawie nie ma. To świadczy o wielkości tego dzieła. Na ten czas - najlepszy miniserial jaki widziałem. Ba, to najlepszy serial jaki widziałem. Ciężko będzie to przebić, to pewne. Szkoda, że skończyło się na pięciu odcinkach, bo czuję lekki niedosyt, ale jednocześnie jestem zachwycony. Nie zostaje mi nic innego jak pochwalić twórców i się im nisko ukłonić. Znakomita robota. Poprosiłbym o więcej takich projektów!
Moim zdaniem pięć odcinków jest wystarczające. Może, może bez straty jakości dałoby się zrobić jeszcze jeden odcinek, ale chyba nie więcej. Każda scena ma znaczenie, zero dłużyzn.