Po jakie licho takie remake? Porównanie tych filmów to jak porównanie trabanta z Ferrari, w "Parszywych draniach" M. Caine, S. Martin i nieodżałowana Glenne Headly byli nie tylko megazabawni to jeszcze naturalni i przekonujący w swoich rolach, a tutaj o ile A. Hathaway była jeszcze ok, to już Rebel Wilson mnie tylko irytowała, poza tym kogo ona by tak naprawdę mogła uwieść... Gdyby tam grała Blanchet z Robbie to by jeszcze jakoś pasowało, ale Wilson... sorry. Poza tym tu te niby gagi jakoś tak sztuczne wyglądają, ogólnie wyszło tak jak w 90 procentach sytuacji, gdy ktoś bierze się za naśladowanie doskonałego pierwowzoru - kiszka